Jakość żywności – czy potrzebny nam ekotester?

Jakość żywności - czy potrzebny nam ekotester?

Od kilkunastu dni na portalach społecznościowych i w niektórych telewizjach lifestylowych widzimy zmasowaną reklamę urządzenia nazywającego się ekotester. Pod pozorem troski o nasze zdrowie prowadzona jest agresywna kampania reklamowa.

Jest to typowy przykład sytuacji: Problem – Reakcja – Rozwiązanie. Gdy już blogerzy i zagubieni konsumenci z testerem w ręku wystraszyli nas do końca, pojawia się rozwiązanie – ozonator, który także jest w asortymencie firmy produkującej ekotester.

Jeśli kogoś stać na zabawkę za 1000 złotych – proszę bardzo. Gdy bardziej liczymy się z groszem – warto te pieniądze przeznaczyć na zakup jedzenia lepszej jakości.

Sprzęt ma badać zawartość azotynów w żywności – i pełna zgoda, że jest to problem. Czy wskazania są rzeczywiste? – nie wiadomo, bo nie wiadomo, kto ten ,,miernik” skalibrował. Za niewłaściwe odczyty nikt nie odpowie ,, prawnie” – tak więc każdy kto wydaje 1000 złotych na miernik jest człowiekiem wielkiej wiary – że wskazania są prawidłowe.

Jeszcze 30 lat temu w karmie świń dominowały… parowane ziemniaki z dodatkiem ziół, traw i pokrzywy. Dziś dominują zboża, które są zupełnie inne niż 30 lat temu, a glifosat wylewany jest na pole co najmniej dwa razy w roku: przedsiewnie (żeby zniszczyć chwasty) i przedżniwnie – żeby dosuszyć ziarno.

Być może tak jest, ale zawartość azotynów to tylko jeden z wielu problemów. Znacznie większym są pozostałości pestycydów – przede wszystkim glifosatu, który przez rolników w Polsce stosowany jest praktycznie pod każdą uprawę i w ogromnych ilościach. Jeden ze związkowców rolników wymachujących testerem walczy z tak zwanym tuczem nakładczym (i słusznie!), ale nawet się nie zająknie o glifosacie stosowanym przez ,,dobrych rolników” i o tym, co jedzą świnie w ,,dobrych” hodowlach.

Tucz nakładczy to tak zwane przez rolników ,,hotelarstwo”. Do polskiej fermy przyjeżdżają prosiaki wraz z paszą i ,,dodatkami” do żywności, a polski rolnik je tylko oprząta i podaje do jedzenia tylko i wyłącznie to, co zostało przywiezione przez firmy zlecające tucz. Niestety, drugi rodzaj hodowli jest niewiele lepszy, bo świnie jedzą karmę opartą na roślinach genetycznie modyfikowanych lub zbożach uprawianych ,,z pomocą” herbicydów na bazie glifosatu. Jeszcze 30 lat temu w karmie świń dominowały… parowane ziemniaki z dodatkiem ziół, traw i pokrzywy. Dziś dominują zboża, które są zupełnie inne niż 30 lat temu (to wyjaśnię  w najbliższym czasie), a glifosat wylewany jest na pole co najmniej dwa razy w roku: przedsiewnie (żeby zniszczyć chwasty) i przedżniwnie – żeby dosuszyć ziarno.

Kupmy brudne ziemniaki od rolnika, zamiast wyczyszczonych (i zabezpieczonych chemicznie przed kiełkowaniem) ziemniaków z marketu.

Kolejnym problemem w żywności są tak zwane dodatki ,,E”. Jak na ironię – nie wszystkie są szkodliwe, więc rozpoznanie tych trujących jest dodatkową trudnością dla konsumenta.  Na przykład E-100 to barwnik kurkumina, naturalny, roślinny, żółty barwnik z pędów rośliny Curcuma longa. Dla porównania w tej samej grupie barwników jako E-150d ukrywa się karmel amoniakalno-siarczynowy, syntetyk, który może powodować nadpobudliwość i biegunki, a dla szczurów jest toksyczny. Przed takimi dodatkami ,,miernik” nas nie ostrzeże. A barwniki to i tak ,,pikuś” w porównaniu z konserwantami czy stabilizatorami.

Gdy kupujemy żywność nieprzetworzoną, warzywa, owoce czy orzechy możemy bez problemu dowiedzieć się, jaki jest kraj pochodzenia produktów. Przy zakupie mięsa, zwłaszcza paczkowanego w sieciach sklepów jest to bardzo trudne. Większość z nas przyjmuje tezę, że skoro mięso jest tanie to jest na pewno polskie, bo komu by się opłacało wieźć przez pół świata taki tani schab. Ale to błędne założenie. Mięso złej jakości opłaca się wieźć przez pół świata, żeby je w ogóle opchnąć (zwłaszcza, gdy są to bardzo duże ilości), a za te pieniądze kupić trochę mięsa dobrej jakości i wywieźć je do siebie.

To, że żywność jest złej jakości najbardziej przejawia się w tym, jak bardzo chorujemy. Wielu z nas cierpi na choroby przewodu pokarmowego, wielu na choroby autoimmunologiczne. Oczywiście, możemy założyć, że nie dzieje się tak z powodu jedzenia – a na przykład dlatego, że oglądamy zbyt dużo telewizji i stąd nas trapi niestrawność, ale niewątpliwie to właśnie żywność najbardziej się zmieniła w ciągu ostatnich 30 lat – czyli w czasie, gdy wprost wybuchła ,,epidemia” chorób autoagresywnych. Zanieczyszczenie środowiska jest faktem, ale jest ono też w dużej części związane z ,,nowoczesną” produkcją żywności. Dymiących kominów fabrycznych dziś nie ma, bo i fabryk nie ma, a jeśli już są to mają założone filtry. Dawniej nie tylko fabryki, ale nawet każdy dom opalany był węglem i jakoś nikomu to nie przeszkadzało.

Większość z nas przyjmuje tezę, że skoro mięso jest tanie to jest na pewno polskie, bo komu by się opłacało wieźć przez pół świata taki tani schab. Ale to błędne założenie.

Zła jakość żywności jest ogromnym problemem. Moje doświadczenie pokazuje, że w zasadzie nie powinniśmy kupować żadnej żywności przetworzonej, a jedynie ,,surowce” do domowego przygotowywania potraw. Kierujmy się też zdrowym rozsądkiem: jeśli z mięsa cieknie woda, to oznacza, że jest ono ,,nasączone” chemikaliami – podziękujmy za taki towar. Jeśli jabłka się świecą – to znaczy, że są woskowane – bardzo często robi się to substancjami z ropy naftowej – odłóżmy je na półkę. Jeśli w składzie produktu są wymienione substancje, których nie używamy we własnej kuchni – zostawmy go! Kupmy brudne ziemniaki od rolnika, zamiast wyczyszczonych (i zabezpieczonych chemicznie przed kiełkowaniem) ziemniaków z marketu. Zresztą w uprawie ziemniaków też stosuje się glifosat przed zbiorem do zasuszania łętów… Jeśli mamy zaprzyjaźnionego rolnika, o którym wiemy, że nie stosuje chemii w nadmiarze (niestety, każdy jakąś chemię dziś stosuje) – zaopatrujmy się u niego.

To, co stało się w Polsce z żywnością w ciągu ostatnich 30 lat wydaje się być znacznie większą zmianą niż na Zachodzie. Ale też startowaliśmy z innego poziomu. 30 lat temu wiele prac polowych wykonywanych było ręcznie – dziś mamy mechanizację (i chemię). Każdy produkt przetworzony pakowany jest w plastik, który – w domyśle – dopuszczony jest do kontaktu z żywnością, ale czy tak jest naprawdę? – tak naprawdę trwa eksperyment. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które je chemicznie uprawianą żywność genetycznie modyfikowaną i do tego pakowaną w plastik. Na co dzień obserwujemy efekty tego eksperymentu, choć chcemy wierzyć, że ktoś nad tym powinien czuwać…

Ale tak nie jest.

Dr Jerzy Jaśkowski wielokrotnie powtarza, że nie ma czegoś takiego jak ,,zdrowie publiczne” – publiczne mogą być tylko domy, wiadomego przeznaczenia zresztą…  To od nas zależy co jemy. Jeśli sami nie szanujemy naszego zdrowia, to nie liczmy na to, że ktoś inny o nie zadba. A już sam Mistrz Jan Kochanowski z Czarnolasu pisał wszak:

,,Szlachetne zdrowie
nikt się nie dowie
jako smakujesz
aż się zepsujesz”…

Beata Kozłowska

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *